Artykuł 1 - Azyl w kamieniołomach część 1
Artykuł 1 - Azyl w kamieniołomach część 1
Dodany przez: Maras
27 lipiec 2012
Od pewnego czasu zaczął dopadać mnie karpiowy marazm, spowodowany brakiem nowych wód w okolicy, do tego pojawiło się pragnienie nowych wyzwań i co najgorsze - notoryczny brak czasu.
Wszystko zmieniło się za sprawą telefonu od Bartka - kolegi, który od lat kibicuje moim karpiowym zmaganiom. Bartek nawijał do słuchawki, że właśnie namierzył fajny kamieniołom, a obserwując wodę ''z góry'' wypatrzył czerwonego koi. Lepiej być nie mogło - w czasach tak ogromnej presji wędkarskiej a szczególnie karpiowej mam wodę, gdzie pojęcie presji nie istnieje.
Miałem cel ''złowić swoją złotą rybkę - koi''. Reszta potoczyła się lawinowo. Szybka zdzwonka z Mariuszem i już w piątek jesteśmy na sondowaniu. Sam wjazd do kamieniołomu wąskim wąwozem wśród skał nadawał miejscu wyjątkowej magii. Uwielbiam ten stan ''natychmiastowego uzależnienia '' od wody, którą widzę po raz pierwszy. Jednak tym razem widok totalnie nokautował - trzy pionowe skalne ściany u podnóża których rozpościera się krystalicznie czysta woda. Niestety nie ma czasu na dalsze podziwianie nowej miejscówy, ponieważ zrywa się ulewa i może być problem z wyjechaniem moim czołgiem z wąwozu. W strugach deszczu namierzamy cztery stoły. Maksymalna głębokość kamieniołomu to ponad 12m, średnia 5- 7,5 m i dwa blaciki po 2 - 2,5 m z bardzo poszarpanym, lejowatym i nieregularnym dnem.
Założyliśmy, że wodę zamieszkuje co najwyżej kilka karpi z pojedynczych, spontanicznych zarybień, więc obieramy naszą ulubioną taktykę mało, smacznie i świeżo. Na każdy z czterech blatów idzie garść pikantnych kulek Red Mexico, garść skorupiakowych Balance Scorpion, garść miksu różnych pelletów i po pół puszki kukurydzy.
Bartkowi zostawiliśmy ponton i zanętę na dwa sypnięcia. Ustaliliśmy z Mariuszem , że siadamy za tydzień na jedną noc. Niestety Mariuszowi coś wypadło, więc jadę sam. Na miejscu jestem już około 18 -ej. Jest bardzo gorąco a ja mówiąc delikatnie nie jestem fanem takiej pogody. Okazało się jednak, iż skały momentalnie oddały swój chłód, więc bez problemu zająłem się rozbijaniem mini obozu, składającego się z dwóch części:
- w wodzie ''na styk '' mieści się krzesło ze śpiworem, podbierak, mata z workiem, ponton a między nim dwie karpiówki na podpórkach
ZESTAWY:
- NR 1 -wywieziony w drugi koniec zbiornika, na włosie ląduje gruby pellet podbity pływającą kukurydzą Warwicka.
- NR 2 - wywózka 10 m od brzegu! (sam z siebie się śmieję, ale blacik jest mały, więc nie mam wyboru) na głębokość 2,5 m. Na longshanku ''bananie'' nr 6 ląduje mój prosty patencik składający się z dwóch tonących 15 mm kulek używanych do nęcenia - pikantnej Red Mexico i skorupiakowej Balance Scorpion
W końcu po całotygodniowej pogoni siadam spokojnie w fotelu tuż przy kijach i obmyślam dalszą strategię. Jest pięknie, brakuje tylko brania. Na dobre rozmarzyłem się nad scenariuszem ewentualnego brania i holu, aż nie zauważyłem, że zrobiło się ciemno.
NAGLE Delkim wszedł na najwyższe obroty i podał najbardziej oczekiwaną dla mnie tej nocy informację:
JEDZIE! ''z pod nóg '' na dwie tonące.
Podniosłem tylko kija, coś po drugiej stronie zaczęło ciężko odpływać w głębinę. Dokręciłem hamulec i namierzyłem przygotowany w pobliżu podbierak, wtedy przypomniałem sobie, że za drugą wędką pod samą powierzchnią znajduje się gruby pniak po ściętym drzewie. Wszedłem do wody w okolice pniaka, to tu zamierzałem skończyć pojedynek, ponieważ metr dalej głębokość spadała nagle na 4 m. Byłem już pewien, że to karp, może Bartkowy koi. Pozwoliłem mu jeszcze na kilkunastometrowy odjazd i zacząłem powolne pompowanie. Szczęście sprzyjało tej nocyl i już za pierwszym razem udało mi się wprowadzić rybę do podbieraka.
BOMBA!!!
Szybkie oględziny, to nie koi! Czyli kolejna super informacja - dwie sztuki są na bank! Krótki telefon do Bartka i teleexpresowy przekaz akcji. Szybkie foty, ryba do "wora" i na głębinę, czeka na poranne oględziny i przyjazd Bartka.
Wywożę znów ''pod nogi '' kładę się w fotelu i przykrywam śpiworem. Długo analizuję całą historię, świt wita mnie spokojnym deszczem, lecz rozpadało się na dobre. Wpada Bartek, wnikliwe,poranne obejrzenie karpia o charakterystycznie oklapniętej płetwie grzbietowej przypominającej grzywkę, zwieńczone fotą w deszczu.
Jeszcze tylko kilka garści zimnej wody na twarz, szybka ewakuacja z wąwozu i można wracać do domu po nieprzespanej, bombowej nocy. Już teraz wiem, że wrócę tu niebawem.
- Azyl w kamieniołomach część 2
Dwa tygodnie później w piątek rano dzwoni Bartek obwieszczając, że właśnie urodził mu się trzeci syn - Leopold.
W jednej chwili decyduję, że to idealna okazja na drugą nockę w "Bartkowym kamieniołomie". W pracy czas zdawałoby się "'stoi w miejscu" a ja myślę tylko o tym jaką obrać taktykę na zbliżającą się zasiadkę.
Przed 18-tą melduję się u Bartka. Gratulując przyjacielowi syna żartuję, że tej nocy złowię czerwonego koi a na cześć potomka nazwiemy go Leopold. Bartek opowiada, że podczas nęcenia widział czerwonego "cwaniaczka". Pośpiesznie odbieram ponton, pięć minut później jestem nad wodą, a około 19.30 zestawy są już wywiezione.
Z uwagi na fakt, iż woda jest krystalicznie czysta, decyduję się na zastosowanie agresywnej taktyki.
Na pierwszy ogień idą "dymiące granaty" z testowego stick mixu Balance Scorpion i gotowanego pelletu okraszonego białymi robakami. Dzięki temu uzyskuję momentalnie podwodny "dymiący komin", który w tak czystej wodzie nie może pozostać niezauważony. Drobnica natychmiast "podkręca akcję". Dodatkowo kładę po garstce kulek Balance Scorpion iRed Mexico z niewielką ilością pasty.
Teraz można czekać ....
Po 20-ej zjawia się Bartek z ciemnym piwkiem, które sam robi. Nie wiadomo kiedy mijają dwie godziny przy dobrej gawędzie i wybornym trunku. Niestety Bartek musi już uciekać, ja wracam do wędek i czuję, że coś wisi w powietrzu. Jest jeszcze lepiej niż dwa tygodnie temu, "u góry" wieje i zanosi się na deszcz. Wiem na 100 %, że nie ma mowy o żadnym spaniu.
Siedzę sobie próbując porównać kamieniołom do większości wód na jakich łowię o tej porze roku czyli glinianek i starorzecz, często bardzo porośniętych z dużą ilością naturalnego pokarmu w wodzie nie wspominając o zakwicie. Myślę, że mam duże szczęście siedząc sobie teraz tutaj ze świadomością czystego dna a na nim różnego rodzaju zanęt, które cały czas "robią robotę".
- ok 2.45 . JEEEEDZIE !!!
To z pod nóg, jak dwa tygodnie wcześniej.
Podnoszę kija.
SIEDZI !
Automatycznie dokręcam hamulec i robi mi się ciepło, chcę odpalić czołówkę, niestety została "na pierwszym piętrze" w obozie podczas Bartkowych odwiedzin. Wchodzę w woderach do wody, ryba spokojnie krąży przy dnie odpływając w okolice środka. Po kilku odjazdach mam ją blisko. Jest gdzieś na 5m głębokości, ale niedaleko podwodnej grubej gałęzi, więc decyduję się na wyprowadzenie ryby do powierzchni i szybki finał. Za drugim razem czuję słodki ciężar w podbieraku.
JEST !!!
Trafiony zatopiony
Jest bardzo ciemno, więc szybko wkładam rybę do mato - kołyski znajdującej się w wodzie, a stamtąd do worka. W poświacie księżyca mignął mi jasny kolor ryby przez myśl przeszło mi tylko jedno - mam go. Umieszczam ją na lince na głębokim spadzie.
W tak kameralnej wodzie walka z rybą, jej podebranie na pewno były słyszalne dla pozostałych mieszkańców. W duchu cieszę się jak małolat, ale napięcie nie znika. Analizuję po kolei podwójny tonący 15mm duet Balance Scorpion, na longshanku CarpRusa nr 6, z miękkim dwudziestocentymetrowym Naturalem 25 lb Kordy. Wywożę zestaw "pod nogi" w miejsce, które dało już dwa brania, jak na razie jedyne brania na tej wodzie.
Przynoszę z góry zapomnianą latarkę oraz kawę. Popijając świecę czołówką na wodery i widzę na jednym raka, a dalej w wodzie kilka sztuk z świecącymi oczami, coraz bardziej rozumiem tą miejscówkę. Cieszę się że akurat "pod nogami" postawiłem na skorupiakowe delicje -Balance Scorpion. Mam latarkę i strasznie mnie korci sprawdzenie zawartości worka, ale nie chcę spalić sobie najbliższej miejscówki i rezygnuję.
Szarówka.
- przed 5 JEEEEEDZIE!!!!
To skrajna lewa wędka z końca kamieniołomu, na blacie ok. 6m, Unoszę szybko wędkę i "wjeżdżam do wody". Zaczynam pompowanie, coś jest ale nie walczy tyko idzie bardzo powoli, od czasu do czasu kopiąc. Ściąganie "czegoś'' trwa w nieskończoność, ale nadal bez walki. Mam niezidentyfikowany ciężar już w okolicy podbieraka ostatnie "pompki", odpalam czołówę i nie wierzę wszystko jasne. Na powierzchni wyłania się sporych rozmiarów gałąź i w niej karp. Sytuacja bez szans, ryba jest po drugiej stronie gałęzi. Nie pamiętam za którym razem, ale udało się włożyć podbierak dołem pod gałęzią tak, że karp wpadł do podbieraka. Świecę na rybę i mimo ciemności jestem pewien na 99%, że to znajomy z przed dwóch tygodni "grzywka". Tym razem nabrał się na łamańca z fluorocarbonu zakończonego grubym longshankiem Pelzera uzbrojonego w dwie tonące Red Mexico.
Mimo wczesnej pory dzwonię do Bartka. Z podnieceniem wyciągam wielką niewiadomą.
Jest !!! Czerwone cudo.
Miałem szczęście już złowić kilka koi, każdy z nich wyglądał inaczej.
Leopold jest fantastycznie ubarwiony z charakterystycznym białym grzbietem.
Zastosowana taktyka przyniosła egzotyczny duet na macie.
SALUT wszystkim wariatom !!!