Carp Life
Menu
Strona głównaArtykułyNa granicy rezerwatu.

Na granicy rezerwatu.


Pewnego majowego dnia postanowiłem wreszcie wbić podpórkę w brzeg tego magicznego 60 hektarowego jeziora. Wiedziałem, że stoję na ścieżce będącej granicą rezerwatu. Wiem doskonale co skrywa ten piękny, momentami ponury, stary las z wiekowymi pomnikami przyrody i dziką zwierzyną.



Tu rozgrywały  się sceny z filmu A.Wajdy Ogniem i Mieczem, pojedynek Wołodyjowskiego i Bohuna na brzegu jeziora i na tle pałacowej kaplicy z 1873 roku

 
         

Tajemnicą pozostaje szerokie niedostępne lustro jeziora rodem z opowieści o  potworach z Loch Ness. Jezioro nosi nazwę Łąckie Duże i wraz z leśną krainą jest pod opieką Nadleśnictwa Łąck. Zbiornik ma wiekową historię z nagromadzonymi osadami miękkiego  mułu. To tykająca bomba ekologiczna wymagająca mądrego użytkowania, dlatego też zarządca prowadzi rozważną gospodarkę zarybieniową, uwzględniając czynniki naturalne i organiczne zasoby zbiornika.

 
Niestety, wiąże się z tym szereg ograniczeń i zakazów mocno zawężających możliwości wędkowania. Z informacji od leśniczych, a zarazem strażników, wynika że ideą łowiska jest zachowanie jak najbardziej naturalnej formy zbiornika oraz zapewnienie spokoju dla wszelkiej fauny i flory.



Wędkarz, nastawiony na bezwzględną eksploatację wody, nie zagrzeje tu miejsca. Utrudnieniem w efektywnym wędkowaniu jest całkowity zakaz łowienia w nocy oraz używania środków pływających. W wodzie uchowały się ogromne sumy, które dziesiątkowały populacje kaczek, łysek i innego wodnego ptactwa.

 Właśnie na tym akwenie, po nietypowym braniu, doświadczyłem bezwzględnego brutalnego kontaktu z jednym z wąsatych potworów. Straciłem cały nawój mocnej żyłki ze szpuli dużego, mocnego karpiowego kołowrotka. Cóż na granicy rezerwatu nie ma lekko - stara, trudna, niedostępna woda i życie.

 W końcu ruszam na pierwszą zasiadkę -  ponad 100 kg gratów, wędziska na wózek i 628 m wg GPS do wytypowanego miejsca.


Pominę opis jak dotarłem na stanowisko, bo to raczej przypominało trzykołowy off-road niż catch&release. Ze względu na dzikość miejsca bagaże i cały ekwipunek  wymagały dopracowania niezbędnych akcesorii. Trzeba było mieć nawet zapas dętek, które strzelały pod dużym ciężarem, unieruchamiając mnie tuż przed celem. Mimo wszystko, cały trud i extremalną przeprawę rekompensowała cisza. Leśna aura i urokliwe widoki na mecie witałem z chłopięcą radością. Na miejscu miałem tylko niewielki skrawek między drzewami, gdzie mogłem wcisnąć moje małe brolly bez możliwości montażu podłogi - nad czym nie ubolewam - podstawa to czuć matkę ziemię.







Mój fish point to skrawek zarośniętej dawnej plaży z wąskim pasem między trzcinami, skąd będę łowił na znacznej odległości w środkowej części wschodniej zatoki. Centrum łowiska podnęciłem wcześniej ziarnami, a na deser sprawdzony doskonały Pre-Dator 15 mm Carp Life. Łowisko tradycyjnie podzieliłem taktycznie na dwie strefy uwzględniając populację małych karpi. Tuż obok w oddaleniu o kilka metrów umieściłem tą samą zanętę o większym rozmiarze - Pre-Dator 24 mm.







O wyborze miejsca położenia zestawów zadecydował szereg niesprzyjających okoliczności. Począwszy od trudności logistycznych, organizacyjnych i porośniętej linii brzegowej, na oporach mentalnych kończąc. Nie chciałem również blokować wędkarzom pomostów. 

Zawsze w mojej pasji kierowałem się przekonaniem, że podstawa to kontakt z przyrodą, fascynacja i odkrywanie nowych miejsc i łowisk. Każde wyzwanie, stopień trudności, jaki stawia mi natura dogłębnie karmi moją wyobraźnię. Rewir, który będę obławiał to środkowa cześć zatoki o niewielkiej cyrkulacji, mocno zamulona i pokryta warstwą zgniłej roślinności. Wiedziałem, że decydującym czynnikiem, dającym szansę na branie, będzie wiatr i deszcz.


Pewnego czerwcowego dnia zaczęło bardzo wiać, trzciny kładły się jak zboże odsłaniając pejzaż zachodniej strony jeziora. Ciepły południowy wiatr wiał coraz mocniej. Raczyłem się smakiem gorzkiego piwa, gdy nieoczekiwanie usłyszałem dźwięk sygnalizatora. Przygięcie i krótki odjazd, jednak wędka szybko się prostuje !!! Stanąłem zdezorientowany.

Po pewnym czasie podobna reakcja na drugim kiju - znowu szybki odjazd i nic. W jakimś stopniu potwierdziła się skuteczność przyponu dedykowanego na większe okazy. Dopiero za którymś razem złapałem kontakt i poczułem, że coś walczy i stawia wyraźny opór. Hol z brzegu, po pas wodzie to zupełnie inna bajka.

Rybę oceniłem na 7 kg, a po walce w podbieraku ujrzałem ślicznego około 4 kg pełnołuskiego karpia. Wieczorem fale milkną, zwijam zestawy i z dziwną radością kładę się na mą przytulną leżankę. Tak - to nieliczna z nocy, gdy tak po prostu mogę w ciszy rezerwatu przymknąć oko, bez obawy, że dźwięk sygnalizatora wyrwie mnie z błogiego snu i miłego lenistwa. Kolejny dzień i podobnie pierwsze popikiwania rozpoczynają serie pociągnięć szarpanych brań. Taktycznie donęcam centralną część łowiska, a zestawy popłynęły na oddalone zanęcone dodatkowe punkty. Około 13:00 silny potęgujący wiatr, skrajna wędka powoli i dramatycznie mocno się nagięła.

 

 Hamulec mocno skręcony puszcza,  a jakaś siła pędzi w głąb jeziora bezwzględnie zabierając dziesiątki metrów żyłki. Szybko zakładam spodniobuty, chwytam za kij i próbuję hamować to coś... Walczy z dużą siłą i dopiero po czasie powoli metr po metrze udaje mi się zmniejszyć dystans. By nie stracić tej silnej ryby muszę brodzić wzdłuż trzcin to w jedną, to w drugą stronę po kilkadziesiąt metrów.

 

Walka prawie po pachy w wodzie, z uniesioną wędką nad lustrem zbiornika, to inne niesamowite doznanie. Emocje po holu uwieńczył widok masywnego 15 kg lustrzenia. Mienił się okazały i dostojny na tle zielonych trzcin. Jeszcze do niedawana jego życie mogło kończyć się właśnie z tą chwilą. Przetrwał i wygrał życie w walce z bezwzględnymi rybakami kłusownikami. To zawodnik wagi średniej, który przegrał ten pojedynek, skuszony kulką o nucie leśnego owocu Carp Life. Tym razem stanął oko w oko z fanem jego dostojnego, królewskiego majestatu. Na szczęście dobrze prosperujące Nadleśnictwo z nowocześnie myślącymi ludźmi wprowadziło dolny i górny wymiar ochronny zamieszczony w regulaminie połowu.




Kolejne wyprawy to serie brań średnich karpi, w efekcie których na macie kładły się niesamowicie waleczne dwucyfrowe 12, 13 kg zdrowe lustrzenie. Warunki po i przed braniami nie rozpieszczały: ulewy, wiatr, extremalne sytuacje potęgowały wrażenia z wypraw.





W lipcu brania nagle ustały, warunki zmieniły się kompletnie, upały nawet do 34 stopni. Bezwietrzne dni, brak tlenu uświadomiły mi, jak nie dużo brakuje do katastrofalnej przyduchy letniej. Wzrost aktywacji gazów przydennych spowodowała, że dalsze nęcenie nie miało sensu. Jak się z czasem okazało, łowisko jest trudne, kapryśne i wymaga ciągłej analizy różnorodnych czynników. Każde zmieniające sie warunki zdecydowanie wpływają na aktywność ryb w zbiorniku.



Na pole walki wróciłem na początku sierpnia -  deszcze i gwałtowne burze unormowały sytuację. Tuż po zmroku, nocne potężne spławy doprowadziły moje zmysły do granic wytrzymałości. Gdy w nocy moje zestawy z hakami zaczepionymi za przelotki dyndały na brzegu, w zanęconym łowisku przetaczały się grzbiety i cielska dużych karpi. Myśli o połowie, skutecznie powstrzymywała poprawność i świadomość odebrania licencji czy bezwzględnych mandatów, za niedozwolone łowienie w nocy.

 Mój licznik efektywności kodował że tracę kolejne okazy, które przestawiły się na żer nocny. W dzień wiało słabo, a w nocy ochłodzenie sprzyjało aktywności pokarmowej. Ciekawym zjawiskiem były potężne spławy, które następowały tuż po zwinięciu zestawu i zapadnięciu zmroku. Ściągany zestaw poruszał drobinki mułu oraz zanęt i dawał sygnał pobudzając ryby do żeru. Postanowiłem więc, że jeden z zestawów zwinę wcześniej a drugi za chwilę. W międzyczasie łyk gorącej, świeżo zaparzonej herbaty. Po kilku minutach rozległo się piknięcie sygnalizatora, a po chwili wył jednostajnie. O dziwo ożyła wędka z nieuzbrojonym markerem. Ryba prze potwornie, naciąga ograniczoną żyłkę uwięzioną klipsem szpuli kołowrotka w zestawie z markerem.

 Widok fascynujący - oba kije przerażająco wygięte. Niestety w takiej sytuacji z reguły coś musi strzelić - niestety po chwili czuję luz i tracę kontakt, koniec! Widok poplątanych zestawów nie pozostawił złudzeń - trzeba ciąć i przezbroić na kolejny dzień. W tygodniu zmiana taktyki nęcę rano, a w weekend wracam na pole walki. 16.08.2014 około południa wieje silny wiatr -  na horyzoncie czarno, idzie potężna burza.

 Dialog przez telefon z kolegą przerywają piknięcia, a potem potężne branie. Po drodze wskakuję w spodniobuty, bo widzę po mocnym nagięciu wędki, że to coś konkretnego. Jest siła, jest moc, kij wygięty w parabolę obwieszcza wagę ciężką. Dramaturgii spektaklu dodaje pałac - świadek historii i nieobliczalności jeziora.


Przez chwilę poczułem się jak wojownik XXI wieku uzbrojony w doskonałe narzędzia walki. Trzymałem i kontrolowałem ciężar na dystansie, nie odmawiając sobie czerpania pewnego rodzaju przyjemności z holu. Masa przesuwała się to raz w jedną to w drugą stronę, prezentując siłę godną wojownika pałacowego jeziora.

 Ryba co chwilę sprawdzała wytrzymałość mojego oręża, a ja z trudem brodząc hamuję potężne odjazdy. Czas powoli przechyla szalę zwycięstwa na moją stronę -  udaje mi się podciągnąć i zmniejszyć dystans do kilku metrów. Kołowrotek podtopiony, żyłka tnie lustro wody, wędka mocno wygięta pod ciężarem. Wreszcie się pokazał, a ja na wyczucie wkładam podbierak pod masywne cielsko ryby.

 

Widzę jak z impetem wbija się w dno siatki,  jednak to koniec pojedynku - tym razem wygrałem! Sesja zdjęciowa, ważenie ryby -  19,4 kg, a więc rekord tej wody. Wielki karp swym majestatem i wdziękiem zyskał sympatię dzieci kolegi. Odpłynął, by rosnąć i pływać z innymi mieszkańcami tej wiekowej wodnej krainy.







Ten okaz to dobry znak, bo opowieści o zabijanych, a nawet wywożonych nieprawnie rybach, nie napawały optymizmem. Wprowadzone w roku 2014 ograniczenia w połączeniu z konsekwentnymi postawami strażników wyeliminują z czasem negatywną cześć wędkarskiego społeczeństwa z tej pięknej łąckiej krainy. Jak się dowiedziałem jezioro ma być oazą dla jej  mieszkańców, a nie odwrotnie. 

Liczba zezwoleń jest regulowana w zależności od warunków i sytuacji na jeziorze. Nieoficjalną granicą rezerwatu jest ścieżka biegnąca wokół jeziora. Moja przygoda dobiegła końca.  Może kiedyś jeszcze będzie mi dane skorzystać z  uroków tej wody i spotkać znowu jej wielkich mieszkańców. 

 

Salut. Robert

 


Akceptuję
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu i polityki cookies. Informacje dostępne są w Regulaminie oraz Polityce prywatności.